Sobota. Szybki rekonesans po miejscowym festynie. Mini turnieje sportowe, wesołe miasteczko i mnóstwo lokalnych potraw. Szwagier niestety nie przyjął mojego wyzwania na strzelnicy. Mamy szczęście do tego typu uciech. Szkoda, że nic ociekającego tłuszczem nie mogliśmy wrzucić na ruszt. W końcu start półmaratonu za . . . 12 godzin.
45 min drogi i Jełgawa. Albo Jelgava, zależy od mapy. Trójka moich pospańców, nie przejmowała się specjalnie kierunkiem jazdy i wyborem drogi. Słusznie. Nic skomplikowanego. Podróżowaniem za naszą wschodnią granicą można się rozkoszować. Prosto, szeroko i dwa razy mniej aut. Życzliwi tubylcy puszczają samochodowe oczka, co by na drogę powrotną do ojczyzny w portfelu zostało. Podobno już za + 10km/h można całkiem słono zapłacić.
Biuro zawodów zlokalizowane. Pakiety odebrane. Na tle wielkiej mapy biegu uwiecznieni.15:00. Co dalej? Czas zorganizować nocleg. „Widzicie taki szary, duży budynek? To akademik Uniwersytetu Rolniczego w Jelgavie. Tam spróbujcie”- podpowiedziała nam jedna z organizatorek. Założenie naszego wyjazdu było proste. Im mniej za spanie, tym więcej na jedzenie i upominki. Na pewno 5 euro za osobę? Spytałem trzy razy wiekową panią na recepcji. Z okna widok na całe miasteczko zawodów, a brama startowa 50 metrów od wejściowych drzwi. Takie rzeczy tylko w Jełgawie. Albo w Jelgavie, zależy od mapy.
Nadszedł czas na długo oczekiwany spacer. Szybki w przebiegu, ale wolny w ilości kroków na minutę. Każdy biegacz wie o czym mówię. Kawa i sernik, a później drzemka. Spotykamy się o 18:00 na delikatnym obiedzie. O ile w gastronomii łotewskiej słowo delikatny w ogóle istnieje. Restauracja położona 10 metrów od bramy startowej. Dziesięć kroków od miejsca START! Odległość tych dwóch miejsc pachniała rekordem świata w korelacji obiad – bieganie. I tak pachniała przez następne dziewięćdziesiąt minut oczekiwania na zamówiony posiłek. Zerkamy na zegarki. Godzina 19:45. Płacimy za wodę i herbatę, uśmiechamy się, mówimy, że za chwilę biegniemy i już nie chcemy obidu. Idziemy do pokoju na klasyczną bułę z miodem.
21:00. Za oknem wielkie poruszenie. W naszym pokoju olimpijski spokój. Wyjście na rozgrzewkę o 21:20 w zupełności wystarczy. Przed nami cztery pętle 5,3km. Moje założenie 72-73 min. Beata 89 min . Na starcie ok. 2000 osób. Pierwsza pętla na rozpoznanie. Trasa płaska, sześć punktów muzycznych i dwa odżywcze. Przebiegamy przez Pałac Książąt Kurlandii – wizytówkę Jelgawy. Część osób zbiega do mety. Ze znajomych na trasie tylko Petras Pranckunas z Wilna. 10km zamykam w 34 minuty. Pięknie. Ciekawe co u Beti. Jedno jest pewne, mamy się z kim ścigać. Na starcie biegu stała cała łotewska czołówka. Po 10 km zaczynają się schody. Robi się bardzo ciasno. Krawężniki, pasy zieleni, slalom między ludźmi i znakami drogowymi. Nie ma szans utrzymać tempa i rytmu biegu. Szkoda. Kończę z czasem 1:14:40. Beata z czasem 1:27:07 jako szósta kobieta wbiega na metę. Rekord życiowy poprawiony o dwie i pół minuty. Na dekorację czekamy do pierwszej w nocy. Wcześniej spożywamy energetyczny pęczak z musem owocowym. Na podium pięć zawodniczek z Łotwy i Beata Pokrzywińska-Osior . Z Polski. Sukces? Oczywiście. Tylko na świętowanie zabrakło już energii.
Uwielbiamy niskobudżetowe biegowe wypady na wschód. W ten weekend włąsnie w ten sposób uczciliśmy pierwszą rocznicę naszego ślubu. Na przełomie lipca i sierpnia wyjeżdżamy na dwutygodniowy obóz do Norwegii. Rozpoczynamy intensywne przygotowania do Mistrzostw Polski w półmaratonie, które odbędą się w Pile 6 września.
Polecamy wschód!